Reklama

Strony

poniedziałek, marca 05, 2007

Manhattan



Kolejny wyjazd na Manhattan za mną. Tym razem jechałem załatwić pewną sprawę i po raz pierwszy jechałem zupełnie sam. Nie jest to żadne wielkie osiągnięcie, po prostu fakt warty odnotowania. Jechałem w celu dostania się do Konsulatu Generalnego Rzeczpospolitej Polskiej, by złożyć wniosek o wymianę paszportu. Ważność paszportu mija mi za jakieś 10 dni, a że plany wakacyjne mam dosyć bogate. Jeśli 1o dni urlopu można nazwać bogatym, to postanowiłem w końcu po 2 miesiącach przymiarek tam pojechać. Podróż minęła tym razem pod znakiem zabawy laptopem i zdobyciem jakże ważnej informacji. Otóż o ile na Long Island znalezienie jakiejś sieci jest dosyć ograniczone, to w okolicach centrum sieci pojawia się co nie miara, ponadto jest pełno sieci które nie posiadają żadnego zabezpieczenia. W związku z tym można na czyiś koszt pokorzystać w internetu. Do konsulatu dostałem się około godziny 10.30 by o 11.00 dowiedzieć się, że mam złe zdjęcia. Poirytowany poszedłem więc do punktu gdzie można szybko strzelić sobie fotkę. Za 4 zdjęcia przyszło mi zapłacić $24, niby nie dużo ale gdy pomyślę, że za poprzednie 8 zapłaciłem tylko $8 to nóż się w kieszeni otwiera. Zdzierstwo. Wróciłem do konsulatu, gdzie ponownie ustawiłem się w kolejce i obserwowałem z coraz większym podirytowaniem pozostałą część uczestników jakże przemiłego spotkania.
Całkiem niedawno pisałem o poziomie umysłowym amerykanów i zacząłem się zastanawiać, co takiego jest w naszym narodzie, że ich traktujemy jak debili, podczas gdy sami nie jesteśmy lepsi. Jeden miły młodzieniec rozmawiający na pół sali w połowie po angielsku, w połowie po polsku pragnący chyba ukazać narodowi, że tak on sławny pan nikt zna język Szekspira. Przemiły starszy pan, który nie posiada polskiego paszportu od ponad 40 lat, nie potrafiący bez pomocy urzędnika wypełnić prostego wniosku, gdzie trzeba wpisać imię, nazwisko, imiona rodziców, nazwisko rodowe matki, rok urodzenia itd.
Po części może i ma rację, ja sam miałem drobne problemy, gdy przyszło do wpisania koloru oczu. Szukałem w starym paszporcie i się nie doszukałem. Musiałem poprosić fana szekspira by mi pomógł, zrobiło mi się głupio.
Zawstydzony spojrzałem w stronę pana, który nie miał pojęcia czym jest numer PESEL, pomyślałem wyjechał za młodu za chlebem, to nie wie. Ale po chwili się okazało, że ten przemiły jegomość posiadał w Polsce dowód osobisty. Oznacza to że spędził w tym kraju conajmniej 18 lat. Zrobiło mi się go żal, gdy na ślepo zaczął go szukać w akcie urodzenia, gdzie go zapewne nie miał.
Zaobserwowałem przeurocze siostry samarytanki z katedry niepokalanego poczęcia dzięciątka Jezus objawionego duchem świętym, które nie potrafiły słowa po polsku zamienić. Zrobiło mi się po raz kolejny wstyd, że osoba która uchodzi za Polaka nie zna swojego rodowitego języka.
3 godziny przyszło mi spędzić w tej przeuroczej kolejce, poczułem się ponownie jak w Polsce, gdzie by cokolwiek załatwić trzeba było się nie lada nastać w kolejce. Szkoda, że byłem za mały i nie pamiętam jak w latach 80-tych trzeba było ustawiać się bladym świtem za mięsem w kolejce. Cóż chyba aż tak dużo od tego czasu to się nie zmieniło.
Wypełniłem pismo o przesłanie mi paszportu do domu, bym nie musiał go odbierać osobiście i jeszcze raz przechodzić męki pańskiej.
Gdy już było po wszystkim wyszedłem przyjrzeć się społeczeństwu w którym obecnie się obracam. Nie zauważyłem znaczącej różnicy, wszyscy są tacy sami wszędzie. Może trochę ciemniejsi, może trochę grubsi, ale w każdym społeczeństwie jest to samo.
Wróciłem do domu, by zamknąć się sam w swoim małym spokojnym świecie, gdzie nikt mnie nie ocenia i ja nie muszę oceniać innych.