Reklama

Strony

sobota, stycznia 06, 2007

Jak Darwin

W czwartek t.j. 4 stycznia 2007 wziąłem sobie urlop i zabrałem ekipę do Museum of Natural History, było bardzo fajne, a samo Muzeum robi ogromne wrażenie. Standardowo wzięliśmy pociąg, a później subway tak by nie tracić sił i czasu na łażenie po Manhattanie. Muzeum znajduje się tuż przy Central Parku, a dokładniej przy 79th W.
Museum of Natural History

W związku z tym, że nie byliśmy jeszcze na SŁAWNYM Strawberry Fields
postanowiliśmy to miejsce odwiedzić, muzeum jest przy 79, a Strawberry Fields przy 72, więc jest to jak rzut beretem. Tutaj trochę informacji o tym miejscu.
Wikipedia

Jakże wielkie było nasze rozczarowanie(nie ostatnie w tym dniu), gdy przybyliśmy na miejscu. Poza marną tabliczką i czymś w rodzaju kostki na ziemi, nie ma tam nic ciekawego, nawet pomnika. No ale nie narzekajmy, w końcu byliśmy na Strawberry Fields.





Nie załamując się zbytnio chwilę później natrafiliśmy na pomnik, ale nie Johna Lennona, a jakiegoś kolesia o którym w życiu nie słyszałem :)



Teraz będzie mała sesja zdjęć z Central Parku. Wygląda jakby panowała tam jesień, ale to zmyłka, bo jest początek stycznia!











A tutaj na tych dwóch fotkach mamy wiewiórkę, których od metra jest w Nowym Jorku.







A tutaj już zdjęcia budynku muzeum.








W związku z tym, że pracuję w dobrej firmie, wstęp do muzeum mieliśmy za darmo, aczkolwiek z tego co się orientuję, to nie ma ustalonej z góry ceny za bilety i są dni kiedy można je odwiedzać za free. Dodatkowe opłaty za dodatkowe atrakcje(mimo, że miałem zniżkę) odpuściliśmy ze względu na ograniczoną ilość czasu. Najpierw udaliśmy się... do sklepu _-_ Wtedy wypowiedziałem historyczne słowa... "Czy nasza każda wycieczka musi się kończyć na zakupach?"
Po kupieniu sobie cacka bez dziurki, czyli gałązki z wydrążonym środkiem, do którego wsypano groch, żeby ładnie grało udaliśmy się na zwiedzanie. Warto wspomnieć, że ten instrument skutecznie doprowadzał do szału moich towarzyszy podróży(nie znają się na prawdziwej sztuce).

Na samym początku poczuliśmy się niezwykle swojsko, aż się chciało zacytować Stuhra z "Seksmisji"
- Bociek! Uratowani! Bociek!
ale w związku z tym, że był to orzeł, to nie wypadało. Wiem, że amerykanie i tak by się nie zorientowali co krzyczę, ale nie chciałem stać się sławny.



By w końcu natrafić na polskich polityków, ale w związku z tym, że nie byli zbyt rozmowni skierowaliśmy się szybko dalej.



I tak odwiedzaliśmy salę za salą, wystawę za wystawą.









Dodam tylko, że wszystkie te zdjęcia prezentują wypchane zwierzęta, to że część wygląda jak obrazy jest winą mojego aparatu i moich umiejętności :)
Następnie trafiliśmy do miejsca które zwaliło mnie z nóg. Pamiętam jako mały szczyl byłem wielkim fanem dinozaurów, i oto po ponad 10 latach moje marzenie się spełnia i czuję się jak archeolog. Wrażenie przecudowne, to trzeba zobaczyć na własne oczy!



To nie jest T-Rex.



A to nie jest Brontozaur



Ale to jest Stegozaur




Nie wiem co to :)





Następnie doszedłem do Triceratopsa i moje szczęście sięnęło zenitu, gdyż zawsze był to mój ulubiony dinozaur.





heh... owieczka...






A tutaj mamy szkielet Mamuta.



To nie jest wypchany dinozaur



A tutaj Steven Spielberg dostał natchnienia, by wyreżyserować pewien film.














Później doszliśmy do wystawy na temat drzew...



A tutaj sekwoja... wielkości dużej... Ciekawostką jest to, że dwóch kolesi scinało ją 13 dni. Na kolejnym zdjęciu możecie zobaczyć zdjęcie, jest to na nim ledwo widoczne, ale da się dopatrzeć szczegółów.





A tutaj mamy już łódeczkę wyrzeźbioną z jednego kawałka. Budulcem był bodajże cedr.




"Houston we have a problem!"
Reprodukcja łazika, ale z tego co się orientuję nie jest to Pathfinder.




Ok a teraz ważny news, ważę 70kg. co daje około 160 funtów. Funt to około 0.45 kg, ale ja zawsze dzielę przez 2 i wychodzi na prawie to samo.

A na zdjęciach wyjaśnienie dlaczego podawałem swoją wagę :)







Następnie doszliśmy do wniosku, że zostały nam tylko dwie rzeczy które chcemy zobaczyć. Pierwszą jest wieloryb, a drugą nasze drugie rozczarowanie. Najpierw trafiliśmy do sal z meteorytami, sejsmografami. Była tam fajna zabawka, sejsmograf miał czujnik w podłodze i mogłeś na niego naskoczyć i od razu zmieniał wykres, tak jakby gdzieś było jakieś trzęsienie ziemi :) Następnie trafiliśmy do 3 sejsmografów, które podłączone pod sieć na stałe badały czy gdzieś jest trzęsienie czy nie. I okazało się po 10 min update, że było małe bo małe w stanie Utah o mocy 3 stopnie :)

A tutaj sławetny wieloryb, uwierzcie że robi wrażenie... szczególnie gdy wchodzisz do sali i masz go centralnie przed sobą.


To zdjęcie fajnie wyszło :)







Następnie postanowiliśmy zobaczyć ostatnią atrakcję jaką jest Gwiazda Indii. Niestety dużo czasu straciliśmy na szukanie jej. Jest to szafir 563 karata... najpierw trzeba było wykombinować jak się tam dostać, gdyż jedna sala prowadząca do niej była zamknięta i trzeba było iśc na drugie piętro na sam koniec, a potem zejść na pierwsze... przeszliśmy dwie sale i minerały rzeczywiście były bardzo fajne, ale pojawiło się pytanie gdzie jest ta GWIAZDA INDII!! Aż w końcu ją znalazłem i... tu przyszło rozczarowanie... "przecież to jakiś marny kamyczek"...
Star of India




Wyszliśmy innym wyjściem...



A później znowu poczułem się swojsko... jakbym widział polskie kominy :) Z pewnością widzieliście jak woda paruje ze studzienek na filmach... I to nie jest żadnen wymysł, bo tak naprawdę jest. Ostatnio amerykanie chyba mieli jakiś skok techniczny, bo starają się temu zaradzić :]