Reklama

Strony

niedziela, września 17, 2006

W weekend zazwyczaj jest więcej czasu...

...dlatego też postanowiłem wrzucić parę fotek. Taki dokument co się działo...

Zawodowym fotografem nie jestem. Ba, nawet amatorem mnie nie można nazwać.
To co jest poniżej, to widok z samolotu... zamrożony ocean w okolicy Grenlandii i "podniebny lot"




Rzut okiem na zatokę na Long Island. Wiele ludzi ma swój własny jacht.


Możnaby powiedzieć, że wielu ludzi ma swoją limuzynę, ale to nie jest prawda. Limuzyny zazwyczaj zamawiane na różne uroczystości jak prom, ślub itd.


Infrastruktura jest naprawdę na najwyższym poziomie! Zapomnij o polskich dziurach na dziurze, zapomnij o nie do końca przemyślanych skrzyżowaniach. Każda droga jest praktycznie ułożona w kwadrat, a tablice wyjaśniają wszystko wg. stron świata. W ten sposób naprawdę nie można się zgubić.







Parę widoczków z NYC















Break Dance przed najsłynniejszą nowojorską biblioteką.



I sama biblioteka



Bonusowo najsłynniejsza choinka na świecie.

sobota, września 16, 2006

St. Joseph's College

Przylatując do USA najważniejsze było dla mnie skończenie studiów, albo rozpoczęcie ich na nowo. Nie leciałem tutaj jako stypendysta. Ba, polskie prawo, które studiowałem raczej nie przysparzało mi radości i moja "ucieczka" z Polski była po części spowodowana tym. Nadszedł czerwiec, zacząłem się dowiadywać jak tu zacząć studia. Pierwsze telefony i się okazuje, że musze wziąć test na sprawdzenie mojego angielskiego(TOFL). Biorą go wszyscy nie-anglojęzyczni kandydaci na studentów. Ponadto większość klas, była już zamknięta. Semestr jesienny w US zaczyna się we wrześniu i trwa do grudnia, a wiosenny w styczniu do połowy maja. Studia są płatne... gdy pani powiedziała mi jaka jest cena, załamałem się... Trzeba będzie sobie odpuścić. A całe stydiowanie opiera się na systemie punktowym, który nieudolnie próbowano wprowadzić na mojej uczelni. Za jedną klasę masz 3 kredyty(czasem 4), żeby zrobić bachelors (taki polski licencjat) musisz mieć 128 kredytów. Następnie możesz zrobić masters(magisterka), który to wymaga kolejnych bodajże 56 kredytów. Rejestrujesz się do klas. Zazwyczaj, gdy chcesz studiować dziennie(full-time), to na początku i tak jesteś undeceided, dopiero później wybierasz swoją specjalność i dorabiasz klasy do odpowiedniego profilu. Jeśli natomiast chcesz studiować part-time, to sam sobie wybierasz klasy. Oczywiście musisz zrobić odpowiednie do swojego profilu i w odpowiedniej kolejności. Ale możesz też dorobić dodatkowe itd. Sprawa wydaje się skomplikowana tylko na początku. W sierpniu dowiaduję się, że moja firma ma podpisaną umowę z collegami i mogę wziąć sobie jakieś klasy. Dwa razy nie trzeba mi było powtarzać. Telefon, rejestracja, spotkanie. Test ze znajomości angielskiego (ale nie TOFL) i już jestem studentem St. Joseph's College. Jest to jeden z najlepszych collegy na Long Island. Jedna klasa kosztuje... $1200... ale co tam firma płaci!!! Do tego za książki też zwraca, co jest istotne, gdyż jedna kosztuje około $120. Cóż, edukacja w USA nie jest tania. Zacząłem właśnie 3 semestr, póki co idzie mi całkiem nieźle. Same "A" i "B" czyli polskie odpowiedniki "5" i "4", a raczej w ogóle się nie uczę. Amerykanie nie są zbyt wyedukowanym narodem. Czasem się zastanawiam jak to możliwe, że tak niedoedukowany naród mógł się stać taką potęgą. Ale odpowiedź jest prosta, na 300mln ludzi wystarczy żeby odesetek rządzący był genialny, zwykły szary czlowiek ma być jak maszyna. Zdobyć wykształcenie, iść do pracy, wydawać pieniądze i wychować dzieci. Koniec! Nie dziwi mnie już sytuacja, gdy nauczyciel musi najprostszą rzecz na świecie powtarzać, bo ktoś nie rozumie. Nauczyłem się być cierpliwy. Fakt, czasem mam też problemy, ale to głównie problemy językowe. Trudno od razu wskoczyć w fachowe słownictwo finansów, gdyż moim major jest "accounting". Ale po wynikach można śmiało stwierdzić, że jest dobrze. Studia muszę troszeczkę przyspieszyć, co oznacza branie większej liczby przedmiotów(klas) na semestr, bo inaczej chyba będę studiował do emerytury.

środa, września 13, 2006

Robert Moses Beach

Pamiętam za młodu jak jeździłem z rodzicami nad Morze Bałtyckie. Uwielbiałem morze, ta przestrzeń, fale... wszystko! Meldując się w US na Long Island, zdawałem sobie sprawę, że z trzech stron świata jestem otoczony już nie morzem, a oceanem. Na samą myśl o tym przeszywał mnie dreszcz emocji. W ogóle cała Ameryka powodowała u mnie dreszcz emocji. Jadąc nad morze Sunrise Highway, widziałem ogrom pracy włożonej w infrastrukturę... Aż tu nagle dojechałem do ogromnego podnoszonego mostu... Wyobraźcie sobie... piękną słoneczną pogodę, ulubioną muzykę grającą w radiu, 70m/h na liczniku... i was jadących przez kilometrowy most... jakieś 50m pod wami zatoka. Można wpaść w euforię uwierzcie mi.
Zastanawiałem się nad tym, czy ten kraj jest rzeczywiście taką potęgą, by zainwestować aż tak ogromne pieniądze w dojazd do plaży. Gdyż ten most z pewnością kosztował niejedno zero w banknocie dolarowym. Aż w końcu rozmawiałem z jednym znajomym, który powiedział mi, że ten most był używany w celach transportowych w czasie II wojny światowej.
Gdy się już dojedzie do plaży... czujesz się po prostu jak na plaży.

niedziela, września 10, 2006

Pierwszy wpis

Witam na moim nowo założonym blogu. Blog ten będzie opowiadał o moich przeżyciach, obserwacjach, doświadczeniach, których doznałem mieszkając w US. Pochodzę z południa Polski i do Stanów Zjednoczonych wyjechałem w kwietniu 2005 roku. W chwili obecnej studiuję i pracuję. Mieszkam na Long Island, są to tak jakby przedmieścia Nowego Jorku. Odpowiada mi to, gdyż lubię ciszę i spokój.