Taipei 101 |
W kwietniu 2012 udałem się w swoją drugą
podróż służbową której pierwszym etapem był Taipei na Tajwanie. Fajną sprawą
było to, że miałem okazję podróżować klasą biznes i po raz pierwszy zobaczyć Azję.
Jako, że leciałem z Nowego Jorku to korytarz powietrzny prowadził przez Biegun
Północny, Syberię, Mongolię i Chiny. Widoki kapitalne, a linie lotnicze Cathay
Pacific po dzień dzisiejszy pozostają moim ulubionym przewoźnikiem.
Przygoda zaczęła się już na lotnisku JFK
gdzie podczas odprawy zostałem poinformowany, że wszystkie bilety w klasie
biznes są wyprzedane i że jeżeli zgodzę się na zamianę swojego biletu na klase
ekonomiczną to dostanę $8000 – płacone gotówką! W związku z tym, że bilety
opłacała mi firma to odmówiłem. Nie chciałem ryzykować utraty pracy za $8000. Dodatkowo
po 15 minutach zupełnie przypadkowo napotkałem panią vice-prezes która leciała
do Hong Kongu dokładnie tymi samymi liniami. Nie zrozumcie mnie źle, $8000 to
naprawdę sporo kasy, ale nie zawsze ryzyko jest warte wyprawki.
Po 16 godzinach znalazłem się w Hong Kongu na bardzo przyjemnym lotnisku,
gdzie przesiadłem się na samolot do Taipei. Gdy lądowałem na Tajwanie byłem
ekstremalnie zmęczony, bo nie spałem przez ostatnie 24 godziny. Szybko jednak
musiałem dojść do siebie bo po odprawie celnej okazało się, że tak naprawdę to
mało kto rozumie po angielsku. Lekko zagubiony zacząłem zagadywać do
taksówkarzy którzy leniwie stali w miejscu i jarali fajki, ale za żadne skarby
nie mogłem się z nimi dogadać. Wróciłem więc na lotnisku i zacząłem zastanawiać
się nad swoim położeniem. Dostrzegła to jedna pani kiosku w którym można było
wynająć limuzynę i zaproponowała mi przejazd do hotelu za równowartość $40.
Jako, że za przewóz płaciła firma, to nie zastanawiałem się nawet czy to dużo
czy mało, tylko zapłaciłem. Jak się okazało, dosyć szybko, było to mało bo
podróż do hotelu trwała ponad godzinę.
Sam hotel był absolutną rewelacją, a mój pokój posiadał takie bajery jak 30
calowy wodoodporny telewizor w łazience i automatyczną muszlę klozetową (co
akurat jest standardem w Azji). Pomimo zmęczenia nie położyłem się spać, gdyż
miałem tylko 2 wieczory na zobaczenie Taipei. Praktycznie od razu wybyłem z
pokoju na spotkanie z współpracownikami, którzy na codzień mieszkają i pracują
w Singapurze. Po krótkim przywitaniu poszliśmy coś zjeść... myślę, że o kuchni
azjatyckiej powinienem napisać osobną historię, ale powiedzmy sobie szczerze,
że nie jestem jej wielkim fanem. Robiąc dobrą minę do złej gry, przełykałem kawałki
jedzenia która moje oczy oceniały jako „do spożycia” jednocześnie modląc się
bym nie doznał odruchu wymiotnego.
Gwoli wyjaśnienia napiszę tylko, że nie mam nic do kuchni azjatyckiej, tylko
jestem dzieckiem wychowany na kuchni polskiej której wymyślne potrawy
azjatyckie są obce. Dodatkowo jestem niezwykle wybrednym tadkiem niejadkiem,
więc mało rzeczy które nie wyglądają apetycznie będę w stanie zjeść.
Po posiłku zaczęliśmy łazić po okolicy. Odwiedziliśmy jakiś festyn w którym
sprzedawano różnego rodzaju badziewie i... tofu. Śmierdzące tofu. Smród tofu
prześladuje mnie po dzień dzisiejszy i jest to najobrzydliwsze wspomnienie z
Tajwanu jakie mam. Nie mam pojęcia jak moża w ogóle pomyśleć o zjedzeniu czegoś
co pachnie tak obrzydliwie, że nie można nawet tego powąchać, ale nie wnikam.
Tajwan był moim pierwszym zderzeniem z kulturą azjatycką, to czułem się
lekko zagubiony. Gdy przyleciałem do USA, to bardzo szybko się odnalazłem, w
końcu wszystko było/jest zbliżone do Europy. W Azji jest inaczej, można znaleźć
cząsteczki kultury europejskiej (głównie brytyjskiej), ale większość była dla
mnie obca. Tak więc, gdy dostrzegłem logo 7-eleven to nagle poczułem, że jest
to miejsce które po prostu muszę odwiedzić, miał to być mój łącznik z kulturą
zachodnią. W środku jednak okazało się, że na próżno mi szukać amerykańskich
smakołyków, gdyż cały sklep wypełniony był lokalnymi przysmakami. Wyszedłem
więc zawiedziony i wróciłem do hotelu. Szybki prysznic i do łóżka. 12 godzinna
różnica czasowa, brak snu przez ostatnie 24 godzinyt szybko mnie
znokautowały... równie jednak szybko i mnie obudziły bo już o 3 nad ranem czasu
lokalnego. Nie tracąc czasu udałem się na szybki spacer, który w związku z ulatniającym
się wszędzie zapachem tofu zamieniłem na wizytę na siłowni. Prysznic, śniadanie
i wyjście do biura.
Według rozkładu dzień w biurze mieliśmy zakończyć o godzinie 4 po południu.
Jednak jak to zazwyczaj bywa, prace przeciągnęły się o 2 godziny. Po piątej popołudniu
przestałem już cokolwiek kojarzyć, praktycznie zasypiając na stojąco. W końcu
około wpół do siódmej wyszliśmy z biura. Byłem nieprzytomny i marzyłem tylko i
wyłącznie o spaniu. Problem polegał na tym, że był to mój ostatni wieczór na
Tajwanie i ostatnia szansa na zobaczenie czegokolwiek. Zaatakowałem więc łóżko
na 30 minut, a następnie wybyłem na miasto starając się wykrzesać resztkę sił.
Taipei 101 |
W efekcie udało mi się zobaczyć Taipei 101 który jest jednym z najwyższych
budynków na świecie, a także pochodzić trochę po ulicach. Ogólnie wyprawa na
Tajwan była jak najbardziej udana.
Napis zrobiony z komputerowych płyt głównych |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz